Recenzja filmu

X (2022)
Ti West
Mia Goth
Jenna Ortega

Tylko jedno w głowie mam

Posmak b-klasowego horroru jest, oczywiście, umyślny. Rzecz dzieje się kilka lat po wydarzeniach z "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną", z którą West koresponduje na poziomie nie tylko
Tylko jedno w głowie mam
Ambitny reżyser marzący zawzięcie o nakręceniu filmu porno, od którego ludziom pospadają nie tyle majty, co laczki, zostaje dość prędko sprowadzony na ziemię przez swojego teksańskiego producenta. Słyszy, że nie ma się co spinać, bo i tak przecież wszystkim chodzi tu wyłącznie o cycki. Ale, choć mowa o dziele cokolwiek przewrotnym, nie jest to ani żadna artystyczna meta-deklaracja, ani, tym bardziej, żalenie się na rzeczywistość, gdzie liczy się chleb i igrzyska.



Bo Ti West zaraz po przywołanej powyżej scenie daje ochoczo sygnał do tego, po co tutaj przyszliśmy: radosnego chlustania kubłami czerwonej farby. I mimo że "X" nie jest pozbawione pewnych przemyśliwań na temat gatunku, przy czym, tak jak pamiętny "Dom diabła", bardziej skupia się na jego stronie estetycznej, to jest tutaj na czym zawiesić nie tylko oko, ale i myśli.

Śledząc dotychczasową filmografię amerykańskiego reżysera, łatwo zauważyć u niego fascynację samym zderzeniem starego z nowym, ale chyba nigdy West nie zniżył się do bezrefleksyjnego epigoństwa, hołdując wyrytym w kamieniu tradycjom kina grozy. Nigdy też nie odlatywał w stratosferę autotematycznej postmoderny. Bynajmniej.

Znalazł raczej pewien złoty środek pozwalający mu zjeść ciastko i nadal mieć ciastko. Świetnym tego dowodem jest recenzowany film, który niby wyrywa się przed szereg, ale jednocześnie pozostaje czystym slasherem. Innymi słowy, nie ma się co spinać, bo i tak przecież wszystkim chodzi tu wyłącznie o, tym razem, flaki.



Posmak b-klasowego horroru jest, oczywiście, umyślny. Rzecz dzieje się kilka lat po wydarzeniach z "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną", z którą West koresponduje na poziomie nie tylko pojedynczych ujęć, ale nawet i scenografii. Ekipa młodzieży jadąca na prowincję nakręcić pornosa zdolnego zatrząsnąć i podrzędnymi salkami kinowymi na Times Square, i światkiem artystycznym, obowiązkowo, zgodnie z prawidłami gatunku, zajeżdża nawet na rozlatującą się stację benzynową.

Na miejscu filmowcy zastają stuletniego gospodarza, który ma wynająć im wypatrzony plener, i jego zniedołężniałą żonę, wzdychającą za utraconymi latami. Lecz, choć nie ma tu karkołomnych wywrotek i choćby jednego artystowskiego fikołka (być może poza podwójną rolą jednej z aktorek, której nie zdradzę), a fabuła z grubsza leci zgodnie ze spodziewanym schematem, sam reżyserski dryg autora filmu wystarcza, aby "X" wypadło świeżo mimo swojego retro feelingu. Co myślicie, że się wydarzy, faktycznie się tutaj wydarzy, ale niemalże akwizytorskie talenta Westa pomagają sprzedać wyświechtane pomysły jak nowe.



Oczywiście owa nieustannie flirtująca ze stereotypami powtarzalność jest elementem strategii twórczej. Bohaterowie dobrani są podług obowiązującego niegdyś klucza, od wyzwolonej blondynki do okularnika mamroczącego pod nosem coś o sztuce, kiedy jego dziewczyna nie może się doczekać, żeby zdjąć bieliznę. Tyle że nikt tutaj nie ponosi tej osławionej kary za grzechy cielesne, która uczepiła się slashera, jakby ten był popkulturową przypowieścią.

Co paradoksalne, bo przecież cały czas mowa o ekipie kręcącej porno, brak tutaj cechującego często gatunek, tak zwanego "male gaze’u", czyli ujęć niewybrednie uprzedmiotawiających bohaterki. Ba, West pokazuje nagość nie jako fajerwerk, ale coś naturalnie przynależącego do sfery szarej codzienności, a nawet każe swoim bohaterom rozprawiać o etycznym wymiarze seksu uprawianego przed kamerami.

Cielesność jest ważnym elementem fabuły, właściwie jej motorem napędowym, bo mordu dokonuje się tutaj z żądzy, choć podszytej tęsknotą. West w przebiegły sposób, pośród całej tej rzeźni, jaką nam serwuje, zadaje bodajże jedno naprawdę poważne pytanie o granice ludzkiej seksualności, które według obowiązujących kulturowych norm wydają się biec bliżej teraźniejszego dzisiaj, niż byśmy sądzili.



Tym samym uczłowiecza nieco postać osoby, która zabija po kolei członków ekipy filmowej, dając jej zrozumiałą motywację — pragnienie i odrzucenie. Nie jest to bynajmniej okoliczność łagodząca, nic z tych rzeczy, mamy do czynienia z prawdziwie zwichrowanymi jednostkami. Jako że "X" to zaledwie środkowa część zaplanowanego tryptyku (prequel jest już gotowy), zapewne niebawem dowiemy się więcej o wszystkich zainteresowanych.

Oby tylko nie za dużo. Bo choć West przybiera zadumane miny, staje na głowie, czaruje i buja, to przecież i tak wszystkim chodzi tu wyłącznie o jedno.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones